Mandrela Forum - Mandrela Iwona

mandrela
iwona
iwona
iwona
Przejdź do treści

Mandrela Forum

Forum archiwalne
...A było to tak:
Gdy tylko dotarła do mnie wiadomość, iż z Ivet dzieje się tak bardzo, bardzo źle, postanowiłem na bieżąco o tym pisać na forum. Przecież takie wynurzenia są tylko wówczas szczere, gdy spisujemy je na bieżąco.
Skopiuję zatem wszystkie swoje wpisy, które w miarę upływu czasu (datowanie było koniecznością!!!) oddają moje troski; niepokoje oraz ból, że oto odchodzi moja najukochańsza osoba.

...No i kolejne wpisy:
06 sty 2014, 17:36
Zanim zacznę to pisanie, a raczej: opisywanie, kilka słów o tej nietypowej a intrygującej znajomości:

A oto i klika słów o samej Ivet: dziewczyna ze wszech miar słodka, szczuplutka i nad wyraz powabna - z wykształcenia polonistka. Szybko przypadliśmy sobie do gustu. Było kilka spotkań, ale najbardziej połączył nas... internet.
Pisujemy do siebie bardzo często - a to maile, a to sms-y, to znowu: rozmawiamy telefonicznie.
Uwielbiam jej ogarnianie świata, oczytanie czy typową kobiecą mądrość życiową.
Mamy także plany na przyszłość, które często omawiamy, aż tu nagle wiadomość o takiej dolegliwości.
Wszystko spadło jak przysłowiowy grom z jasnego nieba.
Sylwester okazał się tym przełomowym dniem, w którym wszystko się potwierdziło. Miało to nastąpić wcześniej, ale nikt nie chciał psuć Świąt Bożego Narodzenia - tak przynajmniej sądzę...

...cd nastąpi...

06 sty 2014, 22:29
...a wracając jeszcze do początków owej znajomości (trwa ona już kilka lat) z Ivet muszę nadmienić, iż jest zdeklarowaną ateistką, ma męża (nie układa im się wcale - zbyt duża różnica poziomów - tych intelektualnych, rzecz jasna, chociaż z relacji Ivet wynika, że w przypadku męża to może być mowa raczej o depresji), syna i całkiem, całkiem liczny zwierzyniec. Kocha świat wykluczając jednocześnie z owego kręgu swój dom w małżeńskim wydaniu. Ma rodziców, których kocha. Pochodzenie szlacheckie wywodzące się ze znakomitej rodziny.
Nasze pojawienie się obok siebie spowodowane było jej fascynacją tym, co ja robię, czyli: czytaniem i pisaniem. Sama polonistka, a więc zwraca na takie rzeczy baczną uwagę. No i zaiskrzyło, chociaż można mówić w zasadzie o: platonicznym "iskrzeniu", nie zaś przyziemnej gorączce spragnionych siebie ciał, na co nie było przyzwolenia... czasu.
Ważne jest to, co teraz napisałem, bo, rzekomo, ludziom wierzącym łatwo wszystko zwalić na wolę Boga, w którego istnienie Ivet ani myśli wierzyć. W zaistniałej sytuacji do walki z chorobą przystępuje sama świadomość uwikłana we własne ciało - bez używania lepkich podpórek w rodzaju: "On tak chciał" i "jestem Mu za to wdzięczna"...
Tak nawiasem, muszę w tym miejscu dodać od siebie, że te frazesy o zaszczytach cierpienia czy szczęściu wynikającemu z powołania przed swoje oblicze, uznaję za największą durnotę rozumnego człowieka - ale to jeden z nielicznych moich własnych wtrętów, gdyż chcę się skupić jedynie na relacjach Ivet i tym, co będzie wynikało z naszych kontaktów. Żadnych zatem uogólnień, prasowania faktów czy naciąganie rzeczywistości - ma być sama prawda, i tylko: prawda.
Po otrzymaniu wiadomości o faktycznym istnieniu choroby napisałem do Ivet, że teraz każde słowo, przedmiot czy chwila mają zupełnie inny wymiar od tego, który był przed tą podłą wiadomością - przyznała rację. Tak do niej napisałem, gdyż tak pewnie byłoby ze mną, gdyby mnie to spotkało - tak sądzę, a nawet jestem o tym przekonany.

cd nastąpi...

07 sty 2014, 18:36
...Często myślę o cudzych nieszczęściach - nie dlatego, żeby tylko myśleć, ale ja także autentycznie cierpię. Zawsze i wszędzie martwią mnie cudze nieszczęścia i często zadaję sobie pytanie: jak ja bym się w takich sytuacjach zachował?
W swojej relacji z frontu walki z rakiem będę się starać jak najmniej pisać o tym, co sam czuję, myślę i przeżywam.
Będę cytować maile, sms-sy oraz streszczać nasze telefoniczne rozmowy.
Uważam, że najgorszym stanem ducha jest bezsilność i wiedza o nieuchronności tego czy tamtego. Bieda także jest podła, ale w tym konkretnym stanie rzeczy zawsze można zerknąć w przyszłość z nadzieją, że wszystko cudem się odmieni, a w szponach poważnej choroby to nam się nigdy nie uda.
Bajdy o boskich cudach mogą dać maluczkim namiastkę nadziei, ale mizernej jak ich stan ducha, czyli: żadnej realnej, a jedynie ulotnej. Okazuje się bowiem, że nadzieja musi zasadzać się chociaż na odrobinie realizmu, a jeżeli tak nie jest, to znaczy, że to tylko obłęd.

...cd nastąpi...

08 sty 2014, 9:29
...Zaczynam sekwencje mailowe, które do mnie nadchodzą od Ivet. To bodaj trzeci z nich, po tym pierwszym, w którym otrzymałem informację, że rak się pojawił.
Tego gnojka nie rusza żadna ze znanych terapii antyrakowych. Zajmuje trzy płaty i nawet 45.000 / tyle by kosztowała operacja......./ nie usunie tego ch...a. Jeśli się zakwalifikuję do leczenia "chemią nowej generacji", to brak pewności pozytywnych rezultatów. Ot, na jednych działa, na innych w ogóle. Kolejna tomografia, biopsja tarczycy i różne badania krwi i moczu. Jeśli wszystkie wyniki będą rewelacyjne:) to NFZ zrefunduje leczenie, gdyż miesiąc kuracji kosztuje.....50-60 tyś!!!! Z wrażenia zapomniałam zapytać, ile mnie to będzie kosztować, jeśli ...badania wykażą , że jestem zdrowa jak koń w świetle absurdalnych polskich przepisów. Wróciłam z Gliwic i zwinęłam się w łóżkowy kłębek. Jakoś nadal nie mogę w to uwierzyć.

...i następny:

Walczyć muszę do ostatka, aby zrealizować wszelki nasze marzenia

...i następny:

Jutro też będę sama od ok. 11. Tęsknię za Tobą.
Nie ma co ukrywać, że podle się czuję. Jakbym była na baterie:( Pamiętasz reklamę króliczków? Nagłe rozładowanie i bęęęcc. Mam nadzieję, że przyznają mi , w drodze łaski i przez znajomości, ten cholerny medykament.
Ciężko mi idzie z pisaniem do Ciebie, bo pozycja siedząca odpada. Na leżąco jakoś mi nie wychodzi...No, ale teraz, jak zaczął wyjeżdżać w trasy, to mogę bezpiecznie budować w łóżku "piramidę" z laptopem na szczycie.
Czuję się samotna, mimo obecności zwierzaczków. Ucieszył mnie nawet przyjazd Synka, bo mogłam poprosić o kanapkę czy sok. Poza tym , załadował mnie i Duszana do auta i wywiózł w ulubione miejsce. Wysyłam Ci kilka zdjęć. No powiedz, czy Ci moi dwaj faceci nie są najprzystojniejsi na świecie?? Już powinieneś zacząć być zazdrosny o Panstasia i Duszana:))))
Żartuję. Jeśli nie dostanę Nexavaru, to.......mam max pół roku życia.
Ale napiszę coś zabawnego, ok? Nawet jeśli długo nie pożyję, to doczekam się odpowiedniej wagi i wzrostu Duszana.....A wtedy, jak słonko na niebie, pozwolę mu zemścić się na psie sąsiada.
Młody i piękny zasraniec spaceruje z samcem-akitą, i ma niezły ubaw, gdy pies z piekła rodem atakuje inne zwierzaki. Dziś mnie nawet opierdolił, że nie potrafię utrzymać na smyczy mojego malucha!!! Przecież on ma 4 miesiące!!! i mimo sporych gabarytów, ma ochotę spieprzać przed dwukrotni starym i potężnym psem!
Cóż, tak właśnie zakończyłam dyskusję z kretynem: pies wnet urośnie i osiągnie 70-80 kg. A wtedy dopiero nie poradzę sobie z utrzymaniem go na smyczy.
A jeśli dostanę ten lek..., wolisz peruczkę czy chustkę? Zbyszek doradził, bym już krótko ścięła.

...cd nastąpi...

10 sty 2014, 8:48
Ostatnio rozmawialiśmy z Ivet kilkakrotnie, gdyż na maile nie było czasu, a i chęci również.
Ja calutki czas myślę o tym, jak to nasze, pożal się Boże, Państwo radzi sobie w takich sytuacjach.
Nie mogę ogarnąć takiej oto procedury, w której lekarz, w imieniu chorego, występuje o akt łaski w postaci wydania zgody na podanie leku opłacanego przez NFZ. Jeszcze mogę pojąć, że są kłopoty finansowe; że leczenie z pozoru może wydawać się bezskuteczne i szkoda na to łożyć pieniądze (nie sądzę, aby medycyna do końca była w stanie wszystko w tym względzie przewidzieć, ale załóżmy, że "tak"), ale już nijak pojąć nie potrafię tego, że chory ma pełną świadomość tego, że o jego: "żyć lub nie żyć" kupczy się urzędowymi procedurami.
Sądzę, że powinno się to odbywać bez udziału świadomości chorego, sądzę również, że chory nie powinien być informowany o beznadziejności swojego stanu, a takie rozmowy i informacje winny odbywać się na linii lekarz-rodzina. To właśnie rodzina wie najlepiej, w jaki sposób z chorym postępować i czy mu o wszystkim powiedzieć, czy też co nieco zataić, aby chory miał większy komfort psychiczny i budował w sobie nadzieję, bez której przecież nie da się żyć, walczyć i przetrwać najgorszych chwil.
Czasami odnoszę wrażenie, że lekarze-rutyniarze w przysłowiowej dupie mają poczucie strachu chorego, a tym samym zły stan psychiczny, który w chorobie nie pomaga - wprost przeciwnie: przeszkadza i osłabia skutki każdego typu leczenia.
Każdy z nas ma przecież świadomość tego, że beznadziejnie chory ima się wszystkiego byle wyzdrowieć. A nadzieja umiera ostatnia.
Lekarze-rutyniarze stają się zatem jakże często... katami, nie zaś sensu stricte lekarzami, co to winni w każdym z możliwych przypadków kierować się lekarską doktryną: primum non nocere.
Tak czy owak, pieniądz mitręży nie tylko cały świat, ale i zachowanie tych, co mają nam pomóc.
Nie potrafię zaakceptować rutyniarstwa konowała, który beztrosko komunikuje, że stan jest beznadziejny i nie można już nic pomóc. Wystarczy przecież, przy odrobinie serca, szepnąć choremu o cudach w medycynie, o tym, że nigdy nie można mówić: "nigdy", czy też o tym, że medycyna spiralnie się rozwija i zawsze może uda się znaleźć jakieś lekarstwo lub terapię na uzdrowienie w ostatniej chwili...
Taka nadzieje daje choremu więcej siły oraz genialny, bo psychiczny, oręż do walki z chorobą - powtarzam raz jeszcze: nadzieja umiera ostatnia.

...W swojej ostatniej rozmowie z Ivet dowiedziałem się, że guz (złośliwe bydle!!!) jest tak duży, iż widać go gołym okiem po prawej stronie ciała.
Jej stan psychiczny jest doskonały, a dlaczego? No właśnie: dlatego, że jest pełna optymizmu, a więc wiary w swoje zwycięstwo.
Niebagatelną rolę w jej sytuacji odgrywają zwierzęta, którymi się od zawsze otacza. Zauważyła, że jej ukochany kot masuje łapkami to miejsce, w którym wyczuwalny jest guz - uprzednio nigdy tego nie robił! Ten fakt, także daje jej nadzieję, na przetrwanie - co otwarcie przyznała.
...A przecież jest osobą wykształconą, inteligentną i zawsze, odkąd ją znam: pogodną i dowcipną - z tego nie wolno kpić! Popłakałem się, gdy to usłyszałem...

...cd nastąpi...

10 sty 2014, 10:24
...A ta religijna niespójność też mnie śmieszy...
No bo tak, ci wszyscy głęboko i mniej głęboko wierzący z jednej strony uznają, że wszystko, podkreślam: absolutnie wszystko, podlega boskim prawom i bez jego woli nic zdarzyć się nie może - to po pierwsze, po drugie - nie należy krzywdzić bliźniego, co więcej: nastawiać drugi policzek - po trzecie - Bóg jest sprawiedliwy i takie tam dalsze dyrdymały, ale, gdy należy komuś pomóc w chorobie, to wolą uznać, że cierpienie jest szczęściem danym od Boga i nie rozstrzygać, dlaczego na przykład niemowlę czy maluszek ma raka i w cierpieniach umiera.
Co więcej: pastwią się potem w kościołach nad zwłokami bredząc o jakiejś woli i drodze ku lepszemu, bo nowemu nieistniejącemu światu.
Logika pingwina jest tutaj dniem powszednim: On wszystko może, ale tak na prawdę, to niczego nie może, bo wszystko podlega obrotowi ciał niebieskich (metafora do niepodważalnych praw fizyki) oraz zrządzeniom losu, jako funkcji czasu w toczącym się życiu każdej istoty. To los jest Bogiem, nie zaś Bóg kieruje lub zarządza losem, ot co.
Każda choroba jest konsekwencją istnienia życia, nie zaś boskiej woli. Warto jednak w tym miejscu podkreślić, że to kler łoi nieszczęsnych ludzi za to, że ich bliscy umierają - to jest fałsz najwyższych lotów, który w parze z głupawymi dogmatami pozwala wytrwać tylko silnym psychicznie.
Stąd życzliwa rola lekarza jest tak pożądanym czynnikiem w walce z chorobami - oczywiście: kwestia ta dotyczy rozumnych chorych, nie zaś takich, co to poddają się farmazonom dzikiej wiary w cuda o pójściu do nieba czy innego równie śmiesznego miejsca po naszej śmierci.
Takie kościelne uroczystości nad trumną uznaję za żenadę, bowiem naszych bliskich winniśmy żegnać sami - w milczeniu; spokoju i zapewnieniu, że będą tak długo nieśmiertelni, jak długo będziemy ich pamiętać.
Nieśmiertelność to bowiem nasza pamięć o tych, co umarli - oni niczego już nie mogą, bo tylko żywi mogą ich wspominać, ot i całe równanie życia po życiu: pamięć równa się nieśmiertelność.
Nic a nic więcej. Żadnych spacerów w niebiosach, pieśni czy wspomagania żywych - umarli mogą, co najwyżej, tylko żyć dzięki pamięci żywych, a ich wola nie istnieje, o ciele nie wspominam!
No i gdzie tu miejsce dla istnienia Boga? No gdzie?

...cd nastąpi...

11 sty 2014, 11:02
...I dość już tych filozoficznych dywagacji. Od tej pory zajmuję się li tylko relacjami z moich codziennych kontaktów z Ivet...
Z wczorajszej rozmowy wynika, że samopoczucie w miarę dobre, a i nie odczuwa specjalnego bólu. Poranki są najlepsze, ale w trakcie dnia, od czasu do czasu, coś tam zakołacze w wątrobie i nieco pobolewa - wszystko da się wytrzymać. Byle tylko urzędowe procedury popędziły do przodu, gdyż to od nich (tych procedur, rzecz jasna) zależy dalsze leczenie... pardon! rozpoczęcie leczenia.
Jest pogodna, uśmiechnięta i z planami na przyszłość, które zwłaszcza dotyczą: zmiany stanu rodzinnego, miejsca zamieszkania i... męża. Tak to wszystko wygląda! Prawda, że intrygująco?
Najważniejsze jest w tym wszystkim to, że owe dalekosiężne, a i radykalne w swojej treści również, plany całkowicie przysłaniają myślenie o chorobie. To takie ważne!!! Tak mi się, przynajmniej, wydaje...

...cd nastąpi...

16 sty 2014, 13:06
...a życie Ivet normalnieje w nowych okolicznościach i tylko mocowanie z nadzieją coraz jakby silniejsze.

...cd nastąpi...

19 sty 2014, 12:52
...i kontakty są coraz rzadsze, czy to za sprawą bólu, czy też innych a nieznanych mi czynników - tak czy owak: cisza zapadła. A ja nie chcę, ba: nie mogę być natarczywy i niech tak zostanie.
Wszystko oddaję w ręce losu i chęci lub niechęci samej Ivet.

...cd nastąpi...

21 sty 2014, 12:55
...nic nowego - wszystko po staremu: czas upływa, a nadzieja tkwi w miejscu.

Szminka nadziei rozdygotane wargi nieco ubarwia,
a słów coraz mniej przez nie zdaje się wypływać,
po cóż od nowa wszystko we wszechświecie nazywać,
skoro zaciska się pętla obłąkanego widmem czasu?

Moje myśli wiją się w rozterce o tym, co będzie...

Ivet milczy - ja także. Jakoś nie mogę; nie potrafię, a i nie chcę wkraczać w ten świat, który jedna wiadomość wywróciła do góry nogami - po cóż, u licha, po cóż?
Widać jednak, że to nasze "spółkowanie" jeno imaginacją rozczochranego pragnienia z jej strony było. A szkoda... a może i dobrze. Sam już tego nie ogarniam.
Często także myślę o tym, co by było gdyby... To głupie, bo człowiekowi blisko do siebie tylko wówczas, gdy wszystko gra...

...cd nastąpi, bo musi!

23 sty 2014, 10:11
...Musiałem przerwać to milczenie, bo stało się nieznośne.
Wysłałem sms-a: dlaczego milczysz, com uczynił, że tak jest? - było to z rana dnia wczorajszego.
Wieczorem otrzymałem trzy krótkie sms-y, które powaliły mnie z nóg:

To milczenie na wagę śmierci. Nie mogę już stosować żadnej terapii. Organizm tak wyniszczony, że nie potrafię wstać z łóżka. Karmi mnie ojciec i Halina. Aga sprząta i księguje. Staś w dredach, a Duszan dziczeje. Przyjeżdżają z hospicjum z zastrzykami. Nie mogę uwierzyć, że TO mnie się przytrafiło.

Straciłam ją (nadzieję). Poddałam się

Ola mówi, że rak to forma samobójstwa. Fakt. Ostatnie miesiące marzyłam tylko o odejściu stąd na zawsze. Dobry bóg wysłuchał.

...A jednak w tym całym okropnym anturażu zastanawia fakt, że można napisać: "Dobry bóg" - od kiedy on taki dobry? Skoro do tego wszystkiego przywiódł tak wspaniała osobę. Od kiedy?...
Wszystko biegnie coraz szybciej, aż pojąć nie sposób, ale życie już takie jest - dopóki... jest...

Za siedmioma górami i... za jeszcze jedną
Tam, gdzie myśli nie biegną, a usta bledną
Dobiega już końca to, co się ledwie zaczęło
Plany; radość; marzenia - wszystko spłonęło
Gdzie mi tam pojąć wymiar rozstajnych dróg
Gdzie mi tam uwierzyć, że to taki "Dobry Bóg"

...cd nastąpi...

25 sty 2014, 11:12
...Było już dobrze, jeżeli chodzi o nasz kontakt, ale znowu nastało milczenie.
Przecież wszystko rozumiem i nie mogę być natarczywy.
Z ostatniego sms-a wynikało, że znowu pobyt w szpitalu, ale taki z nadzieją.
Miały być sms-y z informacjami, ale nic z tego - rozumiem, bo czuję, że też bym tak postępował...

...cd nastąpi...

25 sty 2014, 14:24
...no i nadszedł kolejny sms - prośba o rozmowę... niespełniona - rozumiem, szanuję...

Pięknie pożegnalny wiersz. Doskonały. A miś był Misiem:)
Bardzo boli, nie da się spać, ani leżeć, ani stać, ani siedzieć

Gardło ściśnięte, a myśli uleciały gdzieś daleko - nie da się pisać, ani komentować. Boli i mnie, tyle, że bardziej - tak przynajmniej sądzę...

...cd nastąpi

27 sty 2014, 12:16
...i znowu cisza, że aż gardło ściska - ciągle myślę i nijak pogodzić się z zrządzeniami losu..

...cd nastąpi...

30 sty 2014, 11:35
Ostatnio odbyliśmy dwie telefoniczne rozmowy z Ivet - wszystko szło gładko i nie wyczuwałem w Jej głosie rezygnacji. Wprost przeciwnie: jest nadzieja, bo nawet nie chce brać morfiny, która przecież najlepiej skutkuje, ale za to niszczy organizm - zatem myśli o dobrej przyszłości.
Wczoraj udała się jednak na kolejne badania, które miały ewentualnie zadecydować o wdrożeniu chemii. Otrzymałem takiego oto sms-a:

Niestety, ale lekarz stwierdził, że na leczenie się nie nadaję.

W naszej ostatniej rozmowie tłumaczyła mi, iż zaledwie 18 procent wątroby jako tako funkcjonuje - reszta zaatakowana i nie działa.
Teraz znowu nastało milczenie, a ja nie mam pojęcia, czy powinienem dzwonić, czy też czekać? Wybieram to drugie, bo nie wiadomo, co w takim układzie może zaboleć najbardziej...
Ależ mnie to wszystko boli!!!

...cd nastąpi...

31 sty 2014, 22:40
...A cóż ja dzisiaj otrzymałem za wiadomość? Po co!!!
Nawet do mnie nie zadzwoniła...
Boże jakże cierpię!!!

...cd już nie nastąpi

12 lut 2014, 10:24
...A czas pędzi ku przyszłości, w której nie ma fizycznie Ivet. Postanowiłem, że powstanie strona internetowa: Memory Site, czyli: "
Mandrela Iwona: wspomnienie wiecznej miłości - bo prawdziwa miłość nigdy nie zgaśnie"
- wkrótce się ona pojawi... Tak sobie usiłuję wyobrażić, jak to pogorzelisko istnienia Ivet trwa w sercach tych, co winni być jej zawsze najbliżsi? A może już nie trwa? Co?...

Za tym pagórkiem okalającym moje postrzeganie,
pamięć szyfruje wieczne jej rozpamiętywanie.
Każdy przedmiot; sekunda czy zasłyszane słowa
wartko przywodzą ku mym myślom Ivet od nowa:
Mądrość; Bystrość; Kobiece kalkulacje, no i Uroda -
wszystko niby takie poukładane, a płynne jak woda...

Później już nigdy tam na forum nie pisałem - zresztą: gdzie indziej także, oprócz, rzecz jasna, tego magicznego miejsca, jakim jest ta internetowa strona poświęcona li tylko Ukochanej Ivet.
wspomnienie
wspomnienie
mandrela
wspomnienie
Wróć do spisu treści