Mandrela Historia - Mandrela Iwona

mandrela
iwona
iwona
iwona
Przejdź do treści

Mandrela Historia

Historia
Nasza znajomość była krótka, ale treściwa, gdyż tkwiła przy Ivet do końca, a może i dłużej. I oby tak właśnie było... Nic już nie mogę uczynić, aby przywrócić Ją do życia, ale mogę... ba! muszę! ocalić od zapomnienia to, co: niespotykane, piękne, mądre, kochające, inteligentne, lotne i... tak w ogóle: bardzo, ale to bardzo kobiece. Były plany; były marzenia, ale ktoś niezwykle mało zacny wszystko wywrócił do góry nogami - a kysz z nim! Tak to jest z życiem - jest maleńką łódeczką żeglującą po ocenie nieskończoności: sztormy, flauta, ot, zupełnie jak w każdym ludzkim istnieniu. Ta nieskończoność daje nam szansę spotkania raz jeszcze tych, którzy teraz nie żyją, a wszystko za sprawą istnienia we wszechświecie dwóch kategorii czasu - to znaczy: dodatniej i ujemnej. Razem z Ivet szacowaliśmy, że kiedyś nadejdzie taka chwila, iż oba wymiary się zderzą i nastąpi ponowne "ustawienie" czaso-przestrzeni, a my znowu będziemy mogli się spotkać i być razem. Kiedy to nastąpi? Nieważne! Ważna jest bowiem tylko nadzieja, i dla niej zrobię wszystko!...  Warto w tym miejscu także zauważyć, iż konstruując tę stronę celowo "stępiałem" ostrość prezentowanych tutaj zdjęć, a to dlatego, że moja pamięć o Ivet już nigdy, przenigdy nie ukaże mi Jej wyraźnie - ot, wszystko jest już li tylko wspomnieniem... Starałem się jedynie o to, aby ta strona stanowiła mój najskromniejszy ze skromnych hołd złożony Jej istnieniu...

Każdego dnia moje myśli biegną hen, ku Niej, i każdego dnia tęsknota; żal oraz rozgorycznie dominują teraz w moim życiu... Boże! Jak to potwornie: boli. To cierpienie buduje we mnie nowe pokłady nadziei... A jednak... ...No i coś z tajemnego zaułku życiorysu Ivet: Jej istnieniem targały różnorakie chwile - złe i dobre. Leszek był jedną z nich. Ivet trudy takich życiorysowych zawirowań znosiła bardzo dzielnie. Ze swoją tajemnicą dotrwała do końca, ale mnie ją wyznała - darując jednoczesnie to zdjęcie opatrzone na odwrocie dedykacją. To był niezwykły, a więc: cudowny gest świadczący o tym, że dla mnie, a w zasadzie naszej miłości, Ivet była w stanie uczynić wszystko, prawda? ...A pamiętasz, jak mnie przestrzegałaś? To Twój aforyzm: "Marnością tego świata jest marność jego zakamarków" - lotny i jakże trafny, prawda?

...Hmm, tak mi się wydaje, iż najbardziej niedocenianym, a przy tym bodaj najistotniejszym słowem/pojęciem w życiu każdego człowieka jest: "przypadek". To słowo, to absolutny wytrych do wszystkich zdarzeń w życiu każdego z nas. To za sprawą przypadku rodzimy się, umieramy i to właśnie jego magia może spowodować, że poznamy tego "kogoś".

Tkwiący tutaj wyraz "sami" został nakreślony ręką Ivet na wielu zdjęciach, które mi podarowała. Wówczas, gdy je otrzymywałem, ani mi się śniło, że wszystko tak wartko potoczy się ku końcowi - byłem bowiem tak bardzo szczęśliwy, iż w ogóle je dostaję. Moje przelotne spojrzenia na zastygłe w czasie kadry z życia Ivet o niczym takim specjalnym nie świadczyły, gdyż były plany, które obawy o nasze dalsze życie czyniły nienarodzonymi. Ivet uwielbiała fotografowanie: wszystkiego i wszędzie - stąd i w moim posiadaniu te wspaniałe zdjęcia, których - zapewne - Jej rodzina nie posiada.

Całej historii życia Ivet nie znam, gdyż planowaliśmy sobie wszystko opowiedzieć, gdy już będzie wolna od trosk wynikających z faktu tkwienia u boku kogoś, kogo tak najnormalniej w świecie nieznosiła. Największą Jej udręką była intelektualna pustka, w którą była uwikłana we własnym domu. Ivet żyła literaturą, uwielbiała poezję, była skłonna oddać ostatni grosz za dobrą książkę. Wszystko, co przeczytała, skrupulatnie analizowała i dzieliła się tym ze mną. Było cudownie...

Zanim spróbuję pukładać w chronologiczną całość pewne fakty z życia naszej znajomości, muszę raz jeszcze podkreślić, że idea powstania tej internetowej strony narodziła się w kilka dni po odejściu Ivet i jest ona wynikiem mojej przewlekłej tęsknoty za tym, czego już materialnie nie będzie, ale mentalnie... i owszem. W naszej ostatniej telefonicznej rozmowie prosiłem Ivet, aby zawsze była przy mnie oraz by przygotowała "tam" wszystko na nasze spotkanie. Zadrwiła wówczas ze mnie i odpowiedziała: - Dobrze, ale będę cię straszyć. Tej obietnicy jednak nie spełniła, co więcej: w żaden sposób nie dała mi znać, że... odchodzi...

...A jak to się wszystko zaczęło? Proszę bardzo: oto prawdziwa relacja, i tak:
Ivet była smukłą i urodziwą błondynką. Miała cudowne spojrzenie. Ivet kochała zwierzęta, kwiaty i słowa pisane. I to właśnie za sprawą przypadku danym nam było się poznać. Początkowo normalna, wręcz: taka sobie "internetowa" znajomość przekształciła się, nie wiedząc kiedy, w płomienne uczucie, a nawet i obustronnie zdeklarowaną miłość. Szybko poznawaliśmy swoje wnętrza. Interesowały nas wszystkie, dosłownie wszystkie sprawy. Rozwiązywaliśmy problemy. Kłóciliśmy się i godzili. Szczególną celebracją cieszyły się relacje Ivet na temat przeczytanych przez Nią książek oraz recenzje moich wierszy - zawsze Jej dedykowanych. Martwiło mnie Jej intelektualne osamotnienie w obrębie swoich czterech ścian. Często żaliła się na zmuszanie do niewolniczej pracy w rodzinnej firmie - to jej bardzo doskwierało. To w kontakcie ze mną szukała ucieczki od swoich domowych problemów. Starałem się, jak mogłem. A w końcu ustaliliśmy, że gdy tylko uda nam się załatwić, a raczej: rozwiązać finansowe problemy, to już nawet ułamka sekundy nie będziemy żyć oddzielnie. W tym miejscu muszę dodać, że ta historia dotyczy ludzi wiekowo w miarę zaawansowanych, co każe sądzić, iż nasze uczucia były, jak najbardziej, dojrzałe, a więc: trwałe i prawdziwe. W naszych relacjach nie było pośpiechu, wierzyliśmy bowiem w to, że będzie nam danym dużo czasu na opowiadanie o swoim życiu - tak na ucho...

...Nie ma co rozpisywać się o pięknych chwilach, ani też rozpamiętywać... normalne kochanie, bo to oczywiste i bliższe uwikłanym w takie uczucie. Warto tylko dodać, że wszystko układało się cudownie. No i ta perspektywa, jak perski dywan, ścieliła nam drogę dążenia do wspólnego celu i oczekiwania na rychłe rozwiązanie problemów. Wszystko wartko się wiło wśród pachnących kwiatów, zielonych wzgórz i misternie układanych słów o kochaniu zawartych w morzu słanych do siebie każdego dnia maili i telefonicznych rozmów.

...No i wszystko zaczęło się tuż przed świętami Bożego Narodzenia - spadło to na nas jak grom z jasnego nieba! Chociaż nie od razu byliśmy świadomi powagi chwili. Pamiętam, jak Ivet zrobiła sobie tomograficzne badania, a wyniki miały być dostępne w Wigilię. Zadzwoniła do mnie tego właśnie dnia i oświadczyła, że wyniki będzie można jednak odebrać dopiero po świętach... Jakoś, tak od razu, pomyślałem sobie, że jest źle, a nawet: bardzo, gdyż uznałem, iż ktoś nie chce, najzwyczajniej w świecie, psuć Ivet... ostatnich świąt. Czas pokazał, że miałem - niestety - rację, a szkoda!!!

...I tak czas sobie płynął aż do 30 stycznia. A natępnego dnia otrzymałem maila, który zrujnował wszystko, a w mojej psychice uczynił tak wielkie i nieodwracalne spustoszenie, że nie mogę, a i nie chcę (przynajmniej na razie) o tych okropnościach pisać. Najsmutnieszą refleksję wśród tych wszystkich tragicznych wydarzeń stanowi fakt, iż Ivet w swojej heroicznej walce o życie u każdego lekarza, w każdym ośrodku zdrowia, była karcona jednym bezdusznym stwierdzeniem, a mianowicie: "nic nie da się zrobić". To okropne, gdy zdrowi ludzie (zwłaszcza lekarze) innym odbierają nadzieję - nawet gdyby faktycznie jej nie było, winno się jednak ją podarować, ot, jak najzwyklejszy skromny upominek dla cierpiącej osoby. Ale do tego potrzebna jest dobra wola, a nie zobojętnienie; rutyna i "tumiwisizm" personelu medycznego, gdyż sprawa dotyczy kogoś innego. Postępowanie w tak krańcowo tragicznych przypadkach dla chorego winno być ustalane wspólnie z rodziną, która przecież najlepiej jest zorientowana, co powiedzieć choremu. Tylko kochająca rodzina doskonale zna psychikę chorego i wie, jak w takim przypadku postępować. Na tym tle, tym bardziej na słowa uznania zasługuje personel kliniki w Bielsku, który podarował Ivet święta wolne od bezsilności wobec tragicznej choroby...

Czasu i dokonujących się w jego obrębie wydarzeń już nie da się odwrócić, a zatem powstaje pytanie: po co rozpamiętywać? Teraz należy się już tylko skupić na nieśmiertelności Ivet. Nieśmiertelności, która jest li tylko udziałem żywych - im dłużej bowiem pamiętamy, tym dłużej umarli tkwią... wśród nas. To takiej właśnie idei przyświecał mi zamysł opublikowania tej internetowej strony. Ot, wystarczy zapłacić, a strona bedzie się tułała po nieskończonej przestrzeni internetowej - wieki całe. Prawda, że to takie proste? Pstryk... i pamięć powraca. No i Ivet istnieje wśród żywych, jak to kiedyś bywało... KOCHAM CIĘ, Ivet... Słoneczko moje...
iwona
mandrela
wspomnienie
Wróć do spisu treści